Ostatnimi czasy kolarstwo to obecnie moje ulubione hobby. Samoistnie i stopniowo wkradło się w moje życie. Początkowo nie podchodziłem to tego zbyt ambitnie, wybierałem trasy, z którymi poradziło sobie nawet 5-letnie dziecko, a ich celem było kupowanie artykułów spożywczych. Rower uważałem bardziej za środek transportu, którym przemieszczałem się z punktu A do punktu B. W wolnym czasie poświęcałem się przede wszystkim muzyce - grze na gitarze. Ale wraz z pojawieniem się Petra Sagana na ekranach telewizorów zacząłem inaczej postrzegać kolarstwo i poświęciłem mu więcej uwagi.
Kibicowałem Peterowi w każdym wyścigu, w którym brał udział i idąc za jego przykładem, starałem się dołożyć więcej kilometrów do moich krótkich odcinków. Nie było to żadne bicie rekordów, po prostu jeździłem po okolicy. Pamiętam, że moje pierwsze spodnie rowerowe kupiłem za kilka euro w lumpeksie i wyglądały bardziej jak bermudy nadające się na plażę. Wiele osób oglądało się, żeby przyjrzeć się wysokiemu kolarzowi na małym rowerze. Na pewno zgodzicie się ze mną, że to mała dysproporcja: waga 107 kg i wzrost 190 cm w stosunku do roweru 18 ”. Jednak chęć jazdy na rowerze była większa niż znajomość tego sportu.
TRUDNE POCZĄTKI
Pierwszy punkt zwrotny w kolarstwie przyszedł, gdy spotkałem dziewczynę z niedalekiej wioski. Tak, spotkanie ważnego człowieka w życiu jest punktem zwrotnym, ale pewnie zastanawiacie się, dlaczego też jest to ważne w historii mojego kolarstwa? Ponieważ nie miałem własnego samochodu, nie było innego sposobu, niż pojechać na randkę na rowerze Mój mały rower bez zawieszenia musiał radzić sobie w trudnym terenie polnych dróg. I cierpiał nie tylko rower. Zakwasy po 14 km trzymały mnie jeszcze przez kilka dni. Oczywiście przed dziewczyną-sportsmenką musiałem udawać, że wszystko jest w idealnym porządku.
Drogę na randkę wytrenowałem do perfekcji i dlatego zajmowało mi to coraz mniej. Od mojego pierwszego obrotomierza zażądałem informacji nie tylko o aktualnej i średniej prędkości, ale przede wszystkim o aktualnym czasie, aby nie spóźnić się na randkę. Jadąc, zacząłem zauważać, jak zachowuje się moje ciało. Miałem coraz większe bóle kolan i pleców. Przypisywałem go głównie zakwasom. I oto nastąpił mój drugi punkt zwrotny w kolarstwie.
RADA NA WAGĘ ZŁOTA
Pewnego dnia ojciec mojej dziewczyny, również zapalony rowerzysta i sportowiec, powiedział mi: „Siedzisz taki skulony na tym rowerze”. Wziąłem sobie do serca jego słowa i zacząłem myśleć o zakupie nowego roweru. Warunkiem było to, żeby poradził sobie zarówno na drogach polnych, jak i asfaltowych. Wybór był dla mnie jasny - rower trekkingowy. Przejażdżki od razu nabrały innego wymiaru.
Dla mnie nowy rower był już nie tylko środkiem transportu, ale sposobem na aktywny wypoczynek. Wrażenia prawdziwego rowerzysty potęgowały nowe ubrania, kask i akcesoria, ale przede wszystkim dłuższe trasy i nowe doświadczenia dzielone z dziewczyną. Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej wspinaczki rowerowej na Kralową Holę na rowerze trekkingowym. W ciągu trzech lat schudłem 20 kg. Byłem nowym człowiekiem.
PIERWSZY ROWER SZOSOWY
Trzeci punkt zwrotny w historii mojego kolarstwa przyszedł, kiedy dano mi możliwość wypróbowania roweru szosowego. Ku mojemu zdziwieniu – nie zrobił na mnie wrażenia. Inne przerzutki, niewygodne i twarde siodełko. Jak to możliwe, że tak wiele osób tak bardzo chwali „szosowców” i jak może nasz słowacki cyklobohater Peter Sagan faktycznie tyle kilometrów na nim wytrzymać? Potwierdziło się stare powiedzenie- trzeba zacząć od początku. Dostałem starego Favorita, którego uważam za podstawową wersję obecnych modeli rowerów szosowych. Przerzutki roztrzęsione, rower ozdobiony korozją, siodełko potwierdzało, że rower przejechał wiele mil. Miał jednak swój urok.
Kilkakrotnie słyszałem od moich kolegów kolaży: „gdy raz wpadniesz w sidła królowej kolarstwa, nie będziesz chciał się z nich wydostać.”. Postanowiłem kupić rower szosowy. Był wprawdzie używany, ale aluminiowej ramie z widelcem z włókna węglowego i dobrym przerzutkami nie można było się oprzeć. Przyniósł mi nie tylko nowe doświadczenia i nowe odkryte miejsca, ale także nowe kontakty, dzięki którym doświadczyłem trudności treningu kolarskiego i uroku atmosfery na wyścigach.
PIERWSZE DOŚWIADCZENIA W WYŚCIGACH
Pierwszy wyścig szosowy z masowym startem przeżyłem u naszych północnych sąsiadów - w Polsce. W przeciwieństwie do moich indywidualnych wyjazdów, na których ustalam własne tempo, to doświadczenie było wypełnione adrenaliną. Rowerzyści stojąc na starcie koło przy kole… dosłownie czułem oddech kolegi z Polski na karku. Po starcie mój rower jechał w tempie pozostałych, jakby czuł, że jest wśród „swoich”. Mój występ mnie zaskoczył. Nie wiem, czy to było polskie powietrze, czy też entuzjazm z całego doświadczenia. Na liście wyników moje nazwisko znalazło się aż w jej drugiej części, ale poczucie zwycięstwa potęgowała chociażby loteria fantowa - zestaw do naprawy opon bardzo mnie ucieszył.
Moje obowiązki zawodowe nie pozwalają mi na regularny udział w wyścigach, ale wciąż mam ochotę wsiąść na rower i ponownie poczuć atmosferę wyścigu. Oczywiście nie skończyłem jeździć na rowerze. Moje przejażdżki rekreacyjne przywiodły mnie na wiele słowackich szczytów.
Z moim rowerem próbowałem też dróg i wzgórz w Chorwacji, a konkretnie St. Jure. Nie mogłem odmówić możliwości przeżycia wejścia na legendarne Passo Dello Stelvio we Włoszech. Takie nietradycyjne i ważne etapy niosą ze sobą wiele doświadczeń, które z przyjemnością opiszę Wam w kolejnych wpisach.
NA ZAKOŃCZENIE
Wiele rzeczy nie pojawia się w życiu człowieka od razu, ale stopniowo. To uświadamia, jak zmienia się jego życie. Z chłopca, który spędzał wolny czas między czterema ścianami, dzięki ciekawości, determinacji i nowym ludziom w życiu stałem się zupełnie nową osobą. Nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Wytrwały, młody człowiek zdeterminowany zmienić swój sposób życia. A co naprawdę kolarstwo wniosło do mojego życia? Oprócz nowych doświadczeń przyniosło najważniejszą osobę w życiu – moją przyszłą żonę.