W drogę wyruszyłem po naprawdę długim planowaniu trasy, przygotowaniu i zapakowaniu własnego suszonego mięsa i pozostałych najpotrzebniejszych rzeczy. Wyruszyłem w podróż do dalekiego Instambułu.
Ten dzień rozpoczął się pięknym wschodem słońca. Obudziłem się wcześnie rano, ponieważ chłód nie pozwalał mi spać. Może zachody słońca to nic takiego dla niektórych ludzi, ale dla mnie to była prawdziwa nagroda. Swój namiot rozbiłem na boisku piłkarskim, nieopodal znaku miasta Koszyce. Dzień wcześniej przyjechałem do Koszyc z kolegą, który przywiózł mnie z Bratysławy. Chodziło o to, żeby zaoszczędzić jak najwięcej „rowerowego“ czasu opuszczając Słowację.
Wyruszyłem od razu po wschodzie słońca. Czułem się wspaniele, wiedząc, że to dopiero początek długiej wyprawy „w siodełku“ a wszystkie kolejne wschody i zachody słońca będą należeć do mnie. W ciągu tego miesiąca na rowerze będę poznawał nowe państwa, krajobrazy i ludzi. Spotkają mnie nieprzewidziane sytuacje i będę porządnie zmęczony fizycznie każdego dnia. Niech wita świat, w którym największą wartość ma bidon z pitną wodą i bezpieczne miejsce na spanie.
Droga do Veľkých Slemeniec była bez końca. Na szczęście, w plecy wiał przyjemny wiatr, więc z łatwością pokonywałem pagórkowaty teren, utrzymując tempo 25 km/h. Jeszcze przed przekroczeniem granicy, wyjąłem pieniądze z bankomatu, które będę musiał wymienić na Ukrainie i w Mołdawii. Zdążyłem jeszcze kupić sobie piwko :)
Pierwsze przekroczenie granicy i wreszcie Ukraina! Rozbawił mnie wyraz twarzy celników, gdy dowiedzieli się dokąd zmierzam. Dopytywali się tylko czy mam dość pieniędzy na swoje utrzymanie, na co odpowiedziałem im, że śpię pod gołym niebem, podróżuję na rowerze i mam sił za dwa konie. Od razu, zauważam, że oblicze ukraińskiego krajobrazu nie pasuje do europejskich standardów. Wioski wyglądają na mało zaludnione. Nie widzę też żadnych samochodów. Jeśli już kogoś spotykam, to jest to osoba w podeszłym wieku. Jakość nawierzchni drogi, w niczym nie przypomina już asfaltu. Tego dnia był niezły upał - 30 °C a do tego żadnej chmurki na niebie.
Lato w pełnej sile. Uratowały mnie odpowiednie zapasy wody i fajna termoaktywna koszulka, którą zdobyłem przed samym wyjazdem. W tych temperaturach, pot był doskonale odprowadzany, co złagodziło uczucie ciepła i dzięki czemu czułem się wystarczająco komfortowo w takich warunkach pogodowych. Co więcej, moja dziewczyna powiedziała, że wyglądam w niej dobrze, bo uwydatnia „sześciopak“ jak tylko ściągnę swój „mięsień piwny“ :)
W Użhorodzie spędziłem więcej czasu, poszukując kantoru i salonu lokalnego operatora komórkowego – Kyivstar. Byłem poza granicami „unii“ i nie zamierzałem wydać majątku na drogi Internet. Polecam kupić kartę lokalnego operatora, co też zrobiłem. W salonie wykorzystałem moje zdolności gestykulacyjne. Następnie udało mi się, za pomocą automatu, dobić kredyt na cały miesiąc a instrukcja obsługi była napisana w azbuce.
Za dobrze wykonane zadanie strzeliłem sobie małe piwo na promenadzie w centrum miasta. W tym czasie, jakiś lokalny „menel“ zaczął interesować się moim kaskiem, światłem na rowerze i widać było, że planuje sobie coś „pożyczyć“. Grzecznie poprosiłem o pozostawienie mojego majątku w spokoju, w zamian za co, pan pozwolił sobie napluć w moją stronę. Na szczęście nie trafił i poszedł sobie „w siną dal“.
Po pewnym czasie udało mi się dotrzeć do „użhorodzkiej“ przełęczy, gdzie czekało mnie delikatne, ale jednak odczuwalne w nogach, nachylenie terenu. Gdy skończyła mi się woda, nie było najmniejszego problemu z uzupełnieniem zapasów. Sklepy na Ukrainy są otwarte długo, nawet przez weekend. Podczas jednego z takich postojów wdałem się w dyskusję z miejscowymi, którzy byli zdziwieni, że przyjechałem o własnych siłach z Koszyc. Nawet im nie wspominałem o celu mojej podróży.
W okolicy Użhorodu natrafiłem na ruiny zamku na leśnym wzgórzu. Z początku, wyglądał na dosyć opuszczony, ale jak tylko dotarłem na samą górę, spotkałem młodą parę podczas ich sesji ślubnej. Zrobiłem sobie z nimi zdjęcie :)
Tego dnia nie udało mi się dostać do mojego celu, na sam szczyt Przełęczy Użockiej. Powiedziałem sobie, że może to i lepiej, ponieważ na górze i tak byłoby zimno, a ponieważ po drodze napotkałem miejsce dobre miejsce do odpoczynku, postanowiłem się tam rozgościć na dobre. Interesujące okazało się, że miejsce to zostało zasponsorowane przez rząd Słowacji a ja już na samym początku zniszczyłem pierwszy schodek, prowadzący pod dach altanki.
Podsumowanie pierwszego dnia: pomimo tego, że drogi na Ukrainie były połatane tu i ówdzie, to i tak jazda po nich przypominała jazdę na trzydziesloletniej pralce :P Pogoda dopisywała, a ja zorientowałem się, że mój rower jest droższy od niektórych lokalnych samochodów. Brakowało mi już tylko niedźwiedzi, które mogłyby przyjść w nocy w odwiedziny, chcą poczęstować się moim suszonym mięsem.
Podsumowanie pierwszego dnia: |
Koszyce - Cormava |
184 km |
9 h pedałowania |
3 goniące psy |