PAMIĘTNIK LACO (5.): Szczyt Howerla

Tagi:
PAMIĘTNIK LACO (5.): Szczyt Howerla>

Po drodze do Istambułu często robiłem różne przerwy aby nabrać nowych sił i odpocząć od siedzenia w jednej pozycji na rowerze. Jedną z takich przerw był czas spędzony na najwyższym szczycie Ukrainy - Hoverle.

Gwoździem mojego ukraińskiego programu okazała się piesza wspinaczka na Hoverlę, która wynosi 2061 m. n.p.m. Rower i cały sprzęt zostawiłem w hotelu i wybrałem się pieszo w długą 24 km trasę. Piesza wycieczka okazała się miłą zmianą po dniach spędzonych w siodełku i drogą pod górkę w ogóle mi nie przeszkadzała. Ponieważ miałem ze sobą tylko typowe ubranie rowerowe to wystarczyło zmienić spodnie na takie bez wkładki i do tego zabrać przeciwdeszczową kurtkę, która sprawdziła się również podczas pieszej wędrówki. Kurtka okazała się bardzo praktyczna, ponieważ była lekka a jednocześnie była wystarczająco dobrze oddychająca. Pomimo szybkiego tempa, dobrze odprowadzała pot i mogłem na spokojnie delektować się czasem spędzonym w przyrodzie.

Bezpośrednio przed hotelem znajdowała się rampa na któej stał żołnierz. Jeśli chciałeś dostać się do parku narodowego, musiałeś naczekać się w kolejce do budki, w której starsza pani zapisała cię do księgi gości i skasowała 25 hrivien. Przeszedłem 8 km od głównego wejścia po delikatnie wzrastającym terenie po ścieżku tuż obok potoku. Droga była dość nieprzyjemna, ponieważ przemieszczały się tam również samochody i wcale im nie przeszkadzało, że nie było tam asfaltu.

Przeszedłem ten kawałek dość szybko w towarzystwie dwóch psów wesoło podskakujących obok. Musiałem wyglądać na Ukraińca, ponieważ ludzie pytali się mnie o drogę.

Po połtorej godziny dotarłem do bazy Zaroslyak. Był to parking dla tych samochodów, mijających mnie po drodze. Znajdowało się tam pełno budek z pamiątkami i znudzonych dzieci, które zostały na siłę wysłane na wycieczkę podczas letnich kolonii. W końcu zaczęła się zabawa. Rozpoczęła się trudna droga pod górkę, mam na myśli bezpośrednio pod górkę. Chwilę szedłem przez las aby następnie wkroczyć pomiędzy kosodrzewinę gdzie ścieżka prowadziła naprawdę stromę w górę. Każdy krok wymagał ode mnie postawienia stopy o pół metra wyżej niż poprzednio.

Szło mi to całkiem całkiem, przecież nie byłem z rodzinką na wycieczce. Zdjąłem i schowałem kurtkę do tylnej kieszeni. Fajnie, że była taka lekka i nie musiałem brać ze sobą żadnej, zajmującej przestrzeń w plecaku bluzy. Zabrałem ze sobą również okulary przeciwsłoneczne i zauważyłem, że pomimo, że lał się ze mnie pot to nie ściekał mi on do oczu. Funckja ta, przydaje mi się szczególnie w trakcie jazdy na rowerze.

Po drodze na szczyt mijałem wielu turystów. Naprawdę były tam tłumy jak latem w drodze na Morskie Oko. Na przykład jedna para szła na boso. Ona była wyglądała na zadowoloną, natomiast on miał minę jakby tylko czekał kiedy wróci do hotelu. Skały dookoła były porośnięte mchem i trawą, a na samym szczycie czekały na mnie już tylko skały. Ostatnie 200 m pokonałem z lekkością na boso, biorąc przykład z wcześniej wspomnianej pary.

Jak to zwykle bywa, na samym szczycie wiał silny wiatr, ale ja miałem na sobie przeciwwiatrową kurtkę, w której było mi naprawdę ciepło. Ta kurtka była bardzo lekka i z łatwością składała się do tylnej kieszeni moich spodni. Co więcej, jej neonowy żółty kolor, tak bardzo przydatny na drodze, tutaj przyciągał wzrok co drugiej osoby. Myślę, że i tak opłacało się zabrać ją ze sobą, ponieważ spełniła swoją ochronna funkcję przed deszczem i wiatrem.

Na samej górze spotkałem się z życzliwością sprzedawców pamiątek, którzy opowiadali mi o swoim prostym życiu na Ukrainie. Co ciekawe, za stoiskiem można było spotkać również dzieci... Niestety wszędzie było pełno szkła z rozbitych butelek a z jakiegoś starego magnetofonu na kasety leciało coś w stylu disco-polo. Przypominało mi to atmosferę jakby z jakiegoś wiejskiego jarmarku - wszędzie było tyle ruchu i życia. Dziwiłem się, że jak tym ludziom chce się wchodzić każdego rana na samą górę, hmm, chyba musi im się to opłacać.

W drodze powrotnej, na szlaku było tak tłoczno, że niekiedy musiałem stać w małych kolejkach, które tworzyły się przy węższych przejściach tuż obok przepaści. Na samym dole, jedna nastolatka w japonkach na nogach, spytała się mnie czy jeszcze daleko do końca szlaku. Zaśmiałem się w duchu, że dla mnie to tylko koniec przygody w ten jeden dzień.